Pierwszy dzień lipca zapowiadał się nadzwyczaj groźnie. Fala upałów miała zakończyć się dynamicznym wyparciem zwrotnikowej masy powietrza przez chłodny front atmosferyczny. Podobnie jak w piątek przed pięcioma laty, tego dnia również spodziewaliśmy się nawałnic. Prognozy wyglądały fatalnie, a od samego rana media obiegały informacje o obowiązujących drugich i trzecich stopniach zagrożenia przed niebezpiecznymi burzami. Choć nawałnica stulecia nie powtórzy się zapewne jeszcze przez długi czas, uprzedzeni wydarzeniami sprzed pięciu lat wydaliśmy ostrzeżenie, informując o zagrożeniu dla wszystkich, którzy planują tego dnia jakiekolwiek aktywności plenerowe. Wydarzyć się mogło właściwie wszystko, zwłaszcza, że głównego uderzenia spodziewaliśmy się na mocno zalesionych i obleganych turystycznie Kaszubach.
Piątek był moim pierwszym dniem w nowej pracy, do której przyszedłem nieco zmęczony po uprzednim ściganiu burz na Żuławach. Zakończyliśmy je przecież dosłownie kilka godzin wcześniej. Jeszcze przed pracą, gdzieś w okolicach godziny 6:00 obudziłem Tomka telefonem. Nie robię tego na co dzień, ale Tomek sam o to prosił. Poranny aromat zielonego Jacobsa przegrywał tego poranka z wyraźnie wyczuwalną przez okno parnością atmosfery. Po kilkudziesięciu minutach analiz zdecydowaliśmy się nie rozdrabniać i objąć drugim stopniem zagrożenia całe województwo. Tak dynamiczne burze lubią namieszać i zachować się w rzeczywistości nieco inaczej, niż widzą to modele prognostyczne.
Po godzinie ósmej trafiłem do miejsca, w którym spędzę przynajmniej kilka kolejnych lat życia. Z racji, że był to mój “debiut”, głównym zadaniem było przyglądanie się. Na szczęście tego dnia nie było zbytnio czemu się przyglądać, stąd dość szybko zagłębiłem oczy w telefon i analizowałem kolejne aktualizacje prognoz, uczestnicząc w burzliwej dyskusji na alarmowym messengerze. Do dyskusji dołączyli Dawid, Ania oraz Monika i zapewne nie bylibyśmy sobą, nie zaczynając planować kolejnego burzowego wypadu. Tomek i Dawid postanowili ruszyć szybciej, gdyż pierwsze burze mogły rozwijać się już wczesnym popołudniem, w tzw. ciepłym sektorze powietrza. Miały być one preludium wydarzeń, które nastąpią w godzinach późno popołudniowych.
Z racji, że Dawid miał wolne, a Tomek nie tak dawno rozpoczął studenckie wakacje, jeszcze przed południem poleciłem chłopakom ruszenie we dwójkę. Nie chciałem aby czekali na mnie, gdyż mogła być to dla nich niepowtarzalna okazja do złapania czegoś fascynującego. Zapewne część z Was zadała sobie właśnie pytanie “co jest fascynujące w rozległych szkodach i stracie ludzkiego dobytku”. Odpowiem Wam, ze kompletnie nic, ale struktury i zjawiska, które niosą ze sobą gwałtowne burze, nie mogą umknąć żadnemu łowcy burz. Nikt z nas nie chce szkód, ale przecież kompletnie nie mamy wpływu na przebieg zjawisk, które tak nas fascynują. Ponadto, każdy taki wyjazd uczy nas czegoś nowego. Czegoś, co możemy potem przełożyć na ostrzeżenia, a w końcu to ostrzeganie Was jest naszym priorytetem i ideą tworzenia Pomorskiego Alarmu Pogodowego.
Około południa zaczęły do nas docierać bardzo niepokojące informacje. Sondaż z Łeby pokazał wręcz ekstremalne wartości, tzw. “kejpa”, czyli energii chwiejności atmosfery, określanej jako CAPE (convective available potential energy). Ponadto, kilkadziesiąt minut później w rejonie Malborka rozwinęła się nadzwyczaj niebezpieczna burza superkomórkowa, która przyniosła olbrzymie szkody wiatrowe w Starym Polu. Świadczyło to, że tego dnia atmosfera nie będzie dla nas łaskawa, a nadciągające z zachodu burze mogą stać się cholernie niebezpieczne, wkraczając w panujące na Pomorzu warunki. Tuż po godzinie 15:00 dostaliśmy wiadomość od kolegi Dawida Wojtasika, strażaka z powiatu chełmińskiego. Informował on o bardzo dużych szkodach w swoim powiecie, wynikających z działania niszczącego wiatru i opadów dużego gradu. Był to dla nas sygnał by ostrzec, bo dokładnie ta burza kierowała się w rejon Czerska i Czarnej Wody.
Przed godziną 16:00 zapytałem Tomka oraz Dawida jaki mają plan i czy ruszą na zachód. Mój dzień pracy miał skończyć się dopiero o 19:00, stąd jedyne co mi wówczas zostało to “kibicowanie” reszcie ekipy. Tak przynajmniej mi się wydawało. Po chwili odezwał się Tomek, informując, że stoją w lesie na Osowej i czekają aż skończę pracę. Las miał im w ten upalny dzień dawać nieco cienia. Zdziwienie przełamywane śmiechem spowodowało, że nie ciągnąłem tego tematu dalej. W końcu łowcy burz wpadają na wiele kretyńskich pomysłów. Niespełna miesiąc temu spędziliśmy blisko 4 godziny pod urzędem miasta w Suszu, w oczekiwaniu na nadciągający z Mazowsza układ burzowy.
Z pracy do domu ruszyłem właściwie już po godzinie 18:00. W tym samym momencie chłopaki przysłali mi zdjęcie z chylońskiego Polo Marketu i zapowiedzieli, że za chwilę będą na Swarzewskiej. Zdążyłem napisać tylko swojej wybrance Oli, że dziś nie pogadamy o nowej pracy, a jedyne po co wejdę do mieszkania to aparat i obiektywy. Możecie wierzyć lub nie, ale Ola przestała już zadawać pytania. Jakiś czas temu wyszedłem w piątek po pracy, co było spowodowane prognozowanym na sobotę układem burzowym, który miał nadciągnąć nad województwo łódzkie. Z racji konkretnych warunków, zdecydowaliśmy się spędzić w aucie blisko dwie doby, a wypad na burze skończyliśmy niedaleko granic ze Śląskiem, uciekając przed 14-centrymetrowym gradem. Randomowy wypad skończył się dopiero w niedziele, przejechaniem niespełna 1200 kilometrów i kilkoma drzemkami na tamtejszych stacjach benzynowych…
Gdy dotarłem pod blok, Dawid z Tomkiem oczekiwali ze sprzętem. Z racji, że Audi Dawida pomieści bardziej dwie niż cztery osoby, postanowiliśmy wybrać się fordem. Zostawiłem otwarte auto, chłopaki przerzucali sprzęt, a sam wbiegłem na górę i zażyłem dwuminutowego prysznica. Nie wiem, czy w jakimkolwiek stopniu zmyło to zapachy 12 godzin spędzonych w pracy, jednak nie miało to teraz absolutnie żadnego znaczenia – nadchodził MCS. Nie chcąc przedłużać już mojego odświeżania się, czym prędzej zbiegłem na dół ze sprzętem i bez rozgrzewania silnika ruszyliśmy na północ województwa. Tam też zmierzał układ burzowy, który powodował w tej chwili rozległe zniszczenia na Kaszubach, o czym nie mieliśmy wówczas absolutnie żadnego pojęcia. Zbyt bardzo zajęci byliśmy jazdą i ciągłym odświeżaniem kolejnych obrazów radarowych.
Po około dwudziestu minutach wjechaliśmy na wojewódzką 216-stkę, prowadząca z Redy na Hel. Naszym celem była Krokowa, choć po wyjechaniu z Rekowskiej Górki szybko dotarło do nas, że do Krokowej dojechać już nie zdążymy i pozostanie nam zadowolić się “boczną” częścią układu burzowego, która kierowała się w rejon Pucka. Nie chciałbym wyjść na drogowego chama, bo sam nie należę do ludzi szczególnie łamiących przepisy, jednak turyści jadący z prędkością znacznie niższą niż dopuszczalna uruchomili mnie szybciej, niż uruchamia się popołudniowa konwekcja pod Kościerzyną w gorący, letni dzień.
Jadąc w konwoju miłośników fokarium, surfowania i półwyspowej drożyzny, “pędziliśmy” na północ, jednocześnie obserwując nasuwającego się zza pleców szelfa. Jedyną nadzieją stało się w tym momencie Celbowo, obfitujące w otwarte przestrzenie i zapewniające dogodne tereny do obserwacji zjawisk burzowych. Skręciliśmy przy BP i po dosłownie dwóch minutach znaleźliśmy się w polu z dogodnym widokiem na fenomenalną strukturę wału szkwałowego, który był już niemal nad nami. O ile biliśmy się po drodze z myślami, że nie zdążymy, trafiliśmy w moment wprost idealny. Dokładnie w ten, w którym zwykle wyciągamy aparaty, by uchwycić najbardziej dogodny widok nadchodzącego układu burzowego.
Gdy wał nasunął się nam nad głowy, zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy w dość bezpiecznym miejscu. Najgroźniejszy rdzeń opadowy mijał nas od zachodu, wkraczając nad Krokową, a strefa, która miała przyjść do nas, była schowana nieco z tyłu i została wyraźnie wyprzedzona przez szelfa. Po minięciu naszej lokalizacji, za wałem szkwałowym pojawiły się dość silne porywy wiatru, mogące dochodzić do blisko 90 km/h. Świadczyło to o tym, że burza wciąż jest napędzona, choć domyślaliśmy się, że są to jej ostatnie podrygi, a najgorsze poczyniła kilkadziesiąt kilometrów wcześniej. Po 10 minutach dotarł do nas wreszcie opad, co oczywiście uniemożliwiło dalsze obserwacje i zmusiło, do podjęcia kolejnych działań.
Wróciliśmy do drogi wojewódzkiej i postanowiliśmy przeczekać deszcz na Kaczym Winklu pod Puckiem. Przejeżdżając koło McDonalda doznaliśmy jeszcze fenomenalnego wyładowania doziemnego, które uderzyło tuż przy nas. Nie widzieliśmy dokładnie gdzie, jednak drgania Ziemi zdecydowanie przewyższyły drgania kierownicy od uszkodzonego łożyska. To było to! Gdy dotarliśmy nad Zatokę Pucką, nic nie zapowiadało poprawy, a rozległa strefa opadów stawała się coraz większa. Nasz plan łapania wyładowań z tyłu struktury legł w gruzach. Obrazy radarowe sugerowały blisko kilkugodzinny opad, co było równoznaczne ze znacznie utrudnionym robieniem zdjęć. Choć początkowo liczyliśmy na cud, po kilkudziesięciu minutach postanowiliśmy spróbować działać w warunkach, jakie były nam dane. Tomek i Dawid robili zdjęcia przez uchylone szyby, ja postawiłem aparat na zewnątrz, przykrywając ręcznikiem. Choć warunki do obserwacji były znacznie trudniejsze niż w czwartek, cierpliwość i upór zaowocowały, a owoce tej pracy ujrzycie na poniższych zdjęciach. Dziękuję, że po raz kolejny mogłem uświadomić Wam, że nie jesteśmy całkiem normalni…