Incydent na miarę łódzkiego

Był czwartek. Mój ostatni wolny dzień przed rozpoczęciem pracy w nowej firmie. Tego wieczora w planach miałem szybkie pójście spać, by nie dać plamy pierwszego dnia. Pech chciał, że na Pomorzu szykował się incydent na miarę łódzkiego. Wtem zdałem sobie sprawę, że przed burzowym pościgiem zatrzyma mnie chyba tylko gilotyna, albo kolejne przemówienie Glapińskiego.

Pewnie zastanawiacie się czym jest incydent na miarę łódzkiego. Otóż można powiedzieć, że przez województwo łódzkie przebiega polski szlak superkomórek, a najgroźniejsze incydenty w kraju rzadko omijają ten region. To takie nasze małe Wielkie Równiny, otoczone od południa pasem wyżyn, często napędzających groźne burze. Ilekroć byliśmy w łódzkiem, nigdy nie wróciliśmy z pustymi rękami. Do tej pory sam odbywałem tam przynajmniej jeden wyjazd rocznie, choć wyżej wymieniony pan sprawił, że nawet to przestało się opłacać. Do łódzkiego jeździł też Dawid. O dziwo jeździliśmy tam nawet tego samego dnia, nie mając jeszcze pojęcia o swoim istnieniu.
Zdjęcie poglądowe - łowy niedaleko Sulejowa w województwie łódzkim. Superkomórka klasyczna, noc z 29 na 30 sierpnia 2020. fot. Bartek Zastawny

Ominąć obwodnicę

Wracając do czwartku, poranek zaczął się dla nas całkowicie normalnie. Normalnie, jak na kretynów, jakimi są ludzie wjeżdżający samochodem w burze i fotografujący wyładowania uderzające w ziemię ze środka pola. Wraz z Tomkiem i Dawidem dyskutowaliśmy, analizowaliśmy modele i nagminnie odświeżaliśmy przeglądarkę, niczym studenci w oczekiwaniu na rejestrację na przedmiot. My czekaliśmy co prawda na kolejne aktualizacje tzw. modeli. Gdy przed południem potwierdziło się, że aktywne burze wystąpią przede wszystkim na Kociewiu i Powiślu, zaczęliśmy planować popołudniowy wyjazd w pole. Tych burz przegapić naprawdę nie mogliśmy.

Do tej pory na burzowe tripy jeździłem przede wszystkim z Dawidem. Tego dnia, po raz pierwszy zdecydował się z nami jechać Tomek. Czekała nas więc podróż w 3-osobowej obsadzie. Umówiliśmy się wczesnym popołudniem u Dawida na Kowalach. Wczesne popołudnie nie było w żadnym stopniu uwarunkowane nadchodzącymi burzami, a chęcią wydostania się z trójmiejskiej korkownicy przed godzinami szczytu. Nie ma chyba nic gorszego niż stanie na obwodnicy w Szadółkach, gdy na radarze zmierza układ burzowy. No może poza Glapińskim. Mimo wszystko, woleliśmy ten czas spożytkować na Stence w Pruszczu, aby w razie gdy coś się rozwinie móc szybko to dogonić.

Dawid zgarnął Tomka z Przymorza, a ja zgarnąłem chłopaków z Zakoniczyna. Po 15 byliśmy w Pruszczu, smażąc się na parkingu przed LPP, gdzie pewien lokales handluje podobno całkiem niezłą grochówką. Zanim cokolwiek pokazało się na radarze, na południowym horyzoncie dostrzegliśmy pierwsze tego dnia kowadła burzowe. Ku naszemu zdziwieniu, najbardziej rozrośnięte nawet nie wkroczyło jeszcze na Pomorze. To, że w ogóle je widzieliśmy, już na starcie sugerowało owocne łowy. Chwilę później burze pokazały się na radarze, wędrując wprost na północ. Nie od razu ruszyliśmy w ich stronę. Wybraliśmy na mapie potencjalne miejsca obserwacji i odczekaliśmy jakieś 50 minut. Z racji, że dane radarowe są odświeżane co 10 minut, prześledziliśmy 5 kolejnych skanów, aby mieć pewność, że nadciągające komórki na pewno nie zmienią kierunku. Gdy wciąż utrzymywały ruch w kierunku północnym (co pokrywało się z wyliczeniami modeli wysokiej rozdzielczości), przemieściliśmy się do Damaszki pod Godziszewem, znajdując się na wprost nadciągających burz.
Doziemne wyładowanie w okolicach Godziszewa. fot. Tomasz Szcząchor

Ucieczka na Malbork

Nie byliśmy absolutnie zdziwieni faktem, gdy po dojechaniu na miejsce wszystkie burze zaczęły odbijać na wschód. Dzieje się tak przynajmniej w 50% naszych wyjazdów. Zamiast soczystego wału szkwałowego, aura zafundowała nam jedynie rozległą strefę opadów oraz rdzeń burzowy, omijający nas od południa bez jakiejkolwiek ciekawej struktury. Chwilę przed nadejściem opadów podjechał do nas Pan na skuterze rzucając hasło, że żadnej burzy dziś tu nie będzie, bo tu nigdy nic nie ma. Zapewne był to ktoś z innego portalu o podobnej tematyce, bo najwyraźniej wiedział co mówi. Właśnie w tej chwili wszystko odbijało na Tczew.

Siedzieliśmy w parującym samochodzie i przez zalewane deszczem szyby obserwowaliśmy wyładowania padające w rdzeniu, który zdecydowanie się od nas oddalał. Tomek był jedynym, który focił przez uchyloną szybę i choć złapał całkiem niezły strzał, zaczęliśmy rozważać już powoli powrót do domu. Zagłębieni w telefonach czytaliśmy kolejne raporty i oglądaliśmy coraz to lepsze zdjęcia, które przychodziły na messenger alarmu. Gdy dotarły do nas fotografie chmury stropowej od Dawida i Marcela z Tczewa, stwierdziliśmy, że o ile zdjęcia same w sobie są mistrzowskie, chyba czas pomyśleć nad zmianą zainteresowań.

Gdy byliśmy już niemal pogodzeni z klęską, postanowiliśmy dać sobie jeszcze jedną szansę. Jak już pewnie zdążyliście wywnioskować z naszej opowieści, nie ma nic co bardziej wkurza łowców burz niż deszcz. Raz jeszcze rzuciliśmy okiem na obrazy radarowe, z niepokojem obserwując rozległą strefę opadową, która znajdowała się wówczas centralnie nad nami i nic nie wróżyło poprawy. W tym momencie dotarło do nas, że być może nie wszystko jest jeszcze stracone, a jedyną sensowną decyzją będzie tzw. przebicie rdzenia i ucieczka na wschód województwa. Choć szanse początkowo wydawały się marne, postanowiliśmy postawić wszystko na jedną kartę i ruszyć w kierunku Malborka…

Ruszyliśmy na wschód. Ulewa stawała się coraz większa, a deszcz znacznie ograniczał widoczność. W wielu miejscach na drodze zalegały znaczne ilości wody, co stwarzało istotne zagrożenie w jeździe. Po drodze mijaliśmy pędzącą straż, a jazda stawała się coraz trudniejsza. Gdy wjechaliśmy na drogę krajową 22, widoczność zrobiła się niemal zerowa. Na wysokości Waćmierka jechaliśmy wręcz potokiem wody. Mijały kolejne minuty, gdy wreszcie zaczęliśmy wyraźnie zbliżać się do Malborka. Ku naszemu zdziwieniu znaleźliśmy się wówczas pod chmurą szelfową i brakowało nam naprawdę niewiele, by wyjechać poza strefę burz. Wówczas znaleźlibyśmy się w najlepszej możliwej lokalizacji, to znaczy tuż przy burzach, ale bez deszczu. Nasze plany pokrzyżowało jednak “przedmalborskie wahadło” na którym straciliśmy blisko 15 minut. Oczekując na zielone światło znów znaleźliśmy się w rdzeniu, który ponownie się na nas nasunął, a podstawa szelfa wciąż uciekała na wschód.

Po pewnym czasie udało się nam wyjechać z Malborka. Za Malborkiem sprawdziliśmy możliwości techniczne forda i finalnie wyprzedziliśmy szelfa. Ostatnią miejscowością, jaką mijaliśmy był Nowy Dwór Elbląski, za którym zatrzymaliśmy auto z dogodnym widokiem na burze. Tym razem nie były one tuż nad nami, a dopiero się na nas nasuwały. Dało to nam dogodną możliwość obserwacji struktur. Nie musieliśmy czekać długo by zrozumieć, że była to najlepsza decyzja jaką mogliśmy tego dnia podjąć, a potencjalnie “sfailowane” popołudnie skończyło się kilkugodzinnym pokazem aktywnych elektrycznie superkomórek…
Pierwsza z superkomórek niedaleko Elbląga. fot. Bartek Zastawny
Niesamowita struktura mezocyklonu drugiej z superkomórek. fot. Dawid Breska
Nocny pokaz wyładowań z przechodzącego nad Warmią układu burzowego. fot. Tomasz Szcząchor
Categories: Podsumowania