Obserwacją wysokoopadowej #superkomórki burzowej zakończyliśmy czwartkowe łowy pod Brodnicą. Później było tylko gorzej. Zapraszam do relacji z wyjazdu.
Jak część z Was się domyśla, pomorskie nie należy do najbardziej burzowego miejsca kraju. Łowcy burz na Pomorzu to trochę tacy surferzy nad jeziorem. Stąd też, staramy się jeździć nawet na incydenty, które nie są szczególnie widowiskowe, bo w przeważającej większości takimi “dysponujemy”. Czwartek już kilka dni wcześniej był pod naszą obserwacją, pomimo, że warunki ewidentnie wskazywały liczne ulewy i ewentualne burze superkomórkowe typu wysokoopadowego, przy niezbyt dużym przepływie powietrza. Co to oznacza? Właściwie chodzi o to, że interesują nas raczej burze napędzone silnymi wiatrami, przy dużej dynamice atmosfery, zorganizowane układy burzowe i takie tam. Burze sunące w ślimaczym tempie w ulewach, często nie mają ciekawych struktur, a wszechobecny deszcz nie daje zbyt dużych możliwości wyjęcia aparatu. Kończy się to zwykle siedzeniem z pochylonymi lekko głowami w aucie i obserwowanie wyładowań pomiędzy hałasującymi wycieraczkami. Szyby parują, a wyładowania nie przebijają się poza gęste opady, tzn. zamiast piorunów częściej widzimy po prostu jasne rozbłyski nieba. Gonienie za tym brzmi jak kretyński pomysł, ale najwyraźniej jesteśmy kretynami.
W czwartek nad ranem nie pojechałem do pracy, podobnie zrobił Dawid (Breska) i obserwowaliśmy ostatnie wyliczenia modeli, planując trasę. Choć istniały pewne przesłanki mówiące o tym, że burze wejdą nad Powiśle, celowaliśmy w bardziej pewny obszar, mianowicie rejon Prabut, Wąbrzeźna, Iławy, czy Ostródy. Tak wiem, lekki rozstrzał, ale po prostu mierzyliśmy gdzieś tam. Jeszcze tego samego poranka napisał do mnie drugi Dawid (Stępczyński) z Poznania, pytając czy ruszamy i czy może się dołączyć, a o 15:00 wysiadałby w Tczewie. Po krótkim rzucie oka na modele, oznajmiłem Dawidowi, że trochę to dla nas późno, bo chcemy łapać już pierwsze popołudniowe burze. Zupełnie nie zdziwiło mnie, że po 5 minutach Dawid odpisał “Jestem w tramwaju, 13:30 wysiadam w Tczewie”. Stwierdziłem “super”, pytanie tylko jak wrócisz? Uwierzcie mi, że tym łowcy burz martwią się w ostatniej kolejności, stąd właściwie przestałem oczekiwać odpowiedzi. O 13:00 ruszyliśmy z Trójmiasta do Tczewa.
Gdy z Dawidem gdańskim (Breską) odebraliśmy poznańskiego (Stępczyńskiego), dość aktywna burza kierowała się w tym czasie na Dzierzgoń. Prosto z dworca w Tczewie ruszyliśmy drogą krajową 22 na Malbork, a dalej wojewódzką na Tropy Sztumskie i Dzierzgoń. Dojeżdżając na miejsce ukazał nam się widok, którym jarałby się zapewne każdy łowca burz. Jednolita szara masa na niebie, która w jednym miejscu jest nieco bardziej szara i najprawdopodobniej gdzieś tam jest nasza burza. Nie grzmi, nie błyska, chwilo trwaj.
Stanęliśmy w polu za Dzierzgoniem, a bezobjawowa burza przemykała nad naszymi głowami. Stwierdziliśmy, że najrozsądniej będzie poszukać sklepu i się nażreć. Skończyliśmy w dzierzgońskim Netto, gdzie byliśmy świadkami dodatniego wyładowania z potężnym basem (takie wyładowanie, które pada poza główną strefą burzy). Burza była już jednak daleko i zdecydowanie słabła, stąd trzeba było podjąć kolejne decyzje. Poznański standardowo szukał na obrazach satelitarnych miejsc nieprzykrytych chmurami, w których przy zaistnieniu pewnych czynników, mogłyby się rozwijać kolejne burze. Było to jednak dość trudne, gdyż burze z południa kraju niemal stały, a ich kowadła rozrastały się w tym czasie dość mocno na północ kraju, przysłaniając Słońce.
Wreszcie zapadła decyzja o przemieszczeniu się do Susza. Prowadzą z niego drogi na wschód i na zachód, co dałoby nam pole manewru w przypadku rozwoju nowych komórek burzowych. Stanęliśmy na parkingu przy lokalnym Centrum Sportu i co 10 minut odświeżaliśmy dane radarowe. Po około 30 minutach, gdzieś na wysokości Rypina wystrzeliła niewielka, lecz początkowo aktywna komórka burzowa. Prześwietliliśmy ją bardziej, a wierzchołek sięgający 11 km napawał optymizmem. Niestety kolejne dane radarowe ugasiły optymizm, bo burza nie wykazała ruchu, a aktywność dość szybko malała. Mieliśmy do niej 70 km, stąd przyszło nam “podziwiać” ją wyłącznie za pomocą danych radarowych. Ku naszemu zdziwieniu, wygenerowała ona potężne wyładowanie dodatnie, padające z rozwiewanego na północ kowadła, jakieś 30-40 km przed główną strefą opadów. Nie był to błąd detektorów, gdyż pomruk dodatniej bomby słyszeliśmy wyraźnie w Suszu.
Mijały godziny, właściwie już trzy i zbliżała się 19:00. Nie zmieniliśmy lokacji, a w pewnym momencie zaczęliśmy już właściwie szukać pociągu powrotnego dla Dawida. Instynkt łowców podpowiadał jednak, że to nie może się tak skończyć i coś w tym rejonie musi jeszcze wystrzelić. Dosłownie chwilę później aktywność burzowa wzrosła wyraźnie w okolicach Warszawy. W związku z remontem radaru z Legionowa, nie mogliśmy jednoznacznie stwierdzić, w którym kierunku te burze powędrują. Przeanalizowaliśmy więc wiatry, wiejące w środkowej troposferze i założyliśmy, że podążą wprost na nas, przy czym powinny odbijać na północ i zwalniać.
Jeszcze przed godziną 20:00 byliśmy już za Iławą i pędziliśmy w kierunku Nowego Miasta Lubawskiego. Na twarzach pojawiły się uśmiechy, a Poznański z Gdańskim szukali odpowiedniej miejscówki za Nowym Miastem do przechwycenia mazowieckich burz. Gdy burze weszły w zasięg radaru z Rębiechowa, widać było dwa niemal bliźniacze rdzenie, co mogło sugerować, że zmierzający na nas rdzeń opadowy jest burzą superkomórkową.
Zatrzymaliśmy się w polu niedaleko DK15 na wysokości Jajkowa. Na jaja nie było jednak czasu, bo czas gonił, a znad lasu na południowym horyzoncie zaczął wyłaniać się fragment wielowarstwowego wału szkwałowego. Tak przynajmniej nam się wydawało. Widok ograniczała jednak nieaktywna elektrycznie komórka opadowa, wędrująca tuż przy nas oraz nowa, która wybuchła również przed naszym obiektem zainteresowań. W pewnym momencie potencjalny wał zniknął, a komórka wędrująca przed nim zaczęła generować intensywne opady, które uniemożliwiały jakiekolwiek obserwacje. To ponownie ugasiło optyzmim i przyprawiało nas o nienawiść do burzowej pasji. Jak się okazało, tylko chwilowo.
Gdy niewielka opadówka odeszła, nasuwała się na nas już właściwa struktura burzy, na którą tak czekaliśmy. Wielowarstwowy wał szkwałowy nie był jednak wałem, a pręgi w strukturze okazały się być rotującą kolumną mezocyklonu superkomórki burzowej. Naszym oczom ukazała się chmura stropowa, co jest wisienką na torcie dla większości kretynów, goniących za burzami. Chmura stropowa to zwisająca obok głównej strefy opadów struktura, która jest miejscem napływu ciepłego i wilgotnego powietrza do burzy. To z niej schodzą potężne tornada, choć w tym wypadku o takim ryzyku nie było mowy. Fotografie utrudniało jednak światło, a raczej jego brak. Wysoka czułość w aparacie zaważyła na jakości zdjęć, a struktura znikała nam z oczu tak szybko, jak się pojawiła. Chwilę później zaczęło lać, a resztę obserwacji spędziliśmy w parującym samochodzie, próbując uchwycić jeszcze jakiekolwiek wyładowanie. Te padło oczywiście tuz po tym, jak zwinęliśmy już aparaty. Nic nowego – zawsze tak jest.
Pozostało nam jedynie odstawić Dawida z Poznania na pociąg. Ostatni odjeżdżał z Torunia o 23:30, choć jak to pociąg, był mocno opóźniony. Uniemożliwiłoby to przesiadkę w Bydgoszczy i skazało Dawida na wielogodzinne czekanie na dworcu. Ostatnią nadzieją były Laskowice Pomorskie. Ciemno, pada deszcz, a przed nami blisko półtorej godziny drogi. Ostatni pociąg odjeżdża 23:29, a nawigacja sugeruje nasz dojazd do Laskowic na 23:20. Trzeba było grzać. Po drodze mijamy 5 saren, dwa lisy i zająca, a na miejsce dojeżdżamy tuż przed 23:29. Dawid otwiera drzwi i znika szybciej, niż nasze nadzieje na udane łowy…
0 Comments